Wieczny stażysta czyli prace z Pośredniaka. Przypadek z życia wzięty...
Właściwie to tytuł powinien być napisany w rodzaju żeńskim, bo dotyczy kobiety, a ściślej mówiąc to mnie osobiście!
Mam już serdecznie dość poje...ej rzeczywistości, w której przyszło mi żyć i wegetować. Po X* latach spędzonych w Pośredniaku na szukaniu pracy, której i tak dla osób z moim wykształceniem i praktycznie zerowym doświadczeniem nie ma (jakieś XX* lat stania okresowo na targu i jeżdżenia po odpustach się nie liczy, bo 'papierów' brak...) , 3 miesiące temu jednoznacznie dałam paniusi po 2giej stronie słuchawki (tel z obowiązkową wizytą 😒) do zrozumienia, że chromolę ich zakichane ubezpieczenie zdrowotne, które i tak niczego mi nie ułatwia w przeprawie z konowałami, do których ciągle trafiam kiedy tylko idę się leczyć na NFZ !
Byłam ostatecznie zdecydowana "zakończyć współpracę" z Pośredniakiem, który uważał mnie za wyłudzaczkę ubezpieczenia zdrowotnego a nie klienta (jak oni to mówią o swoich "podopiecznych"), który przychodzi do nich po pomoc w znalezieniu pracy!
Jedyne co słyszę przez X* lat od urzędasów z pośredniaka to "Czy pani chce iść na staż?" - już jeden odbębniłam kilka lata temu i co? Po 6ciu miesiącach kopa w dupę z Urzędu, bo mają swoich przerzucanych po pokojach, po co im nowi pracownicy skoro można się wysługiwać stażystami, których nie trzeba potem zatrudniać? (INACZEJ JEST W PRZYPADKU FIRM PRYWATNYCH, KTÓRE MAJĄ OBOWIĄZEK ZATRUDNIĆ STAŻYSTĘ PO STAŻU NA MINIMALNY OKRES! URZĘDY NIE MUSZĄ!).
Drugie pytanie "Czy chce pani skorzystać ze szkoleń?". Oczywiście k...a że chcę tylko dajcie mi takie, które rozwinie moje możliwości a nie takie, które do niczego mi się nie przyda bo mi nie po drodze z nim! Co mi ze szkoleń księgowych jak ja mam artystyczną duszę (niestety) i chce się uczyć fotografii i obsługi Photoshopa!?
Inna kwestia, że nawet jeśli byłaby możliwość takiego indywidualnego szkolenia to najpierw trzeba mieć nagranego pracodawcę, który podpisze glejt, że cię zatrudni po takim szkoleniu. Czyli tak na chłopski rozum- znajdź "frajera", który będzie czekał pół roku aż skończysz szkolenie i podpisze z tobą jako niedoświadczonym Świeżakiem, umowę na wymagany okres czasu.
Po pierwsze to pewnie i tak gówno się nauczysz na szkoleniu żeby samemu od początku pracować bez nadzoru kogoś kto cię przyucza (a to strata czasu i pieniędzy dla pracodawcy) a po 2gie kto będzie chciał czekać skoro może wybierać w kandydatach już znających podstawy fachu i mających doświadczenie w tej robocie?
Ostatnio (ok.3 miesięcy temu, na kolejnej obowiązkowej wizycie ) dowiedziałam się, że nawet podobno tego wymogu już zaniechali, bo powiedzieli że już niekoniecznie trzeba mieć nagranego pracodawcę (rok temu to by nie przeszło!). Chyba mają za dużo kasy na bezrobotnych i szastają szkoleniami na prawo i lewo, bo by nie wiedzieli co z nią zrobić! 😑
Podobno wg słów jednego z ministrów (co słyszałam na własne uszy w "Propaganda TV"): "bezrobocia w Polsce praktycznie NIE MA!". Taaak panie ministrze- chętnie zamienię stołek na korytarzu w Pośredniaku na pana tekę. Też mogę pleść co mi ślina na język przyniesie posługując się statystykami. Nie dziwne, że bezrobocia nie ma skoro dajecie wieczne staże i wpisujecie w statystykach, że tylu ludzi znalazło pracę. Tylko pytanie na jak długo (3 czy 6 miesięcy?) i za ile, bo na stażowym nie należy się nawet najniższa krajowa ale jej pół!
Poprzednio na stażu zapier....łam za niecałe 1 tyś miesięcznie (w pełnym wymiarze godzin !). Obecnie "pensja" stażowa wynosi aż niecałe 1,5 tyś! Biorąc pod uwagę choćby ceny wynajmu mieszkań, to co najwyżej mogę z waszą pomocą drodzy pośrednicy pracy, zostać pracującą bezdomną, bo taka pensja nie wystarczy na wynajem najtańszej kawalerki nawet przy złożeniu, że nie będę nic jeść przez cały miesiąc by pokryć w całości koszty wynajmu!
A gdy już o stażach mowa to ...
Trzy miesiące temu miałam mieć "załatwiony staż" w pewnym urzędzie (po prośbach mojego ojca w biurze poselskim jednego z ministrów 😒). Co prawda stary nie po to tam poszedł a w związku ze swoimi sprawami, ale napomknął że przydałaby mi się pomoc w poszukiwaniach pracy, bo sama sobie nie radzę. Oczywiście to nie sam "ważny minister" miał zlecić moje zatrudnienie, ale ważniak z jego biura powiedział, żebym przyszła "tu i tu" bo wszystko miało być załatwione.
Oczywiście tak mnie 'załatwili' jak zwykle się załatwia petenta w takich sprawach- przychodzę na rozmowę do wyznaczonej pani (po kilkugodzinnym błądzeniu z powodu niedokładnych informacji przekazanych przez ojca!) a tu hmmm..."czy jest pani zarejestrowana w Urzędzie Pracy, bo bez tego nie da rady na staż"... Dobre pytanie bo właściwie to nie wiem, parę dni temu mogli mnie z listy wykreślić!
Musiałam stamtąd lecieć do owego Pośredniaka, bo "zapomnieli" do mnie ostatnio zadzwonić w związku z obowiązkową wizytą, która w czasie pandemii odbywała się zawsze telefonicznie (to oni dzwonili a nie ja, ale po opieprzu z poprzedniego razu to wydaje mi się, że specjalnie zapomnieli o tym telefonie!). Mogło wyjść na to, że to ja uchylam się od wizyty i mogli mnie od razu w odwecie za to wykreślić z listy poszukujących pracy.
Cała zziajana wpadłam do MUP* (bo kawałek jednak musiałam przejść z jednego urzędu do 2go) i zapytałam czy nadal mam status osoby bezrobotnej. W odpowiedzi usłyszałam, że mam wyznaczoną wizytę na koniec miesiąca ze wstawiennictwem osobistym a powiadomienie o tym fakcie przyjdzie w liście! Tak jakby nie mogli do mnie zadzwonić w kolejny dzień roboczy po "zapomnianym telefonie" (z piątku) i poinformować co i jak!
Skoro więc widniałam jeszcze na liście jako "bezrobotna", poleciałam z powrotem do poprzedniego urzędu i dano mi do wypełnienia formularz z podaniem o staż. Zdziwiłam się trochę, że muszę coś takiego wypełniać zważywszy na fakt podobno już "zaklepanego miejsca stażowego", ale co tam - myślę- procedury muszą być. W formularzu trzeba było nawet wyszczególnić w jakiej sekcji chcesz odbyć staż (a skąd mam wiedzieć gdzie mnie mieli wcisnąć? sami nie wiedzieli, bo kazali napisać samą nazwę urzędu a oni już będą szukać!).
Po tygodniu od pozostawienia formularza na recepcji dostałam telefon z prośbą o wstawienie się na rozmowę i tu kolejne zaskoczenie- pani dyrektor jednej z sekcji wzywająca mnie na dywanik, nie wiedziała właściwie co ze mną zrobić, bo zarządzała jednostką odpowiedzialną za informatykę w owym urzędzie a moje "kompetencje" (przynieś, wynieś itd.) bardziej pasowały do innego miejsca. Na odchodne (a było to jakiś tydzień przed weekendem majowym) powiedziano mi, że coś będą szukać i na tym zakończyła się moja wizyta w owym urzędzie.
Jakiś tydzień później miałam kolejną wizytę w pośredniaku (ta z listu!) i wtedy zapytałam czy podanie o mój staż z tego "załatwionego" urzędu już wpłynęło, na co pośredniczka pracy poinformowała mnie, że żadnego podania nie ma (w ogóle nikt nic nie wniósł!).
Zaproponowała mi staż gdzie indziej i tego samego dnia umówiłam się na rozmowę kwalifikacyjną. Po długim weekendzie na nią poszłam i zostałam przyjęta (choć już wtedy coś mi mówiło "UCIEKAJ!"). W przeciągu tygodnia dostałam skierowanie na badania wstępne i w dniu w którym umawiam się właśnie na nie, dostałam telefon!
Dzwoniono do mnie z "umówionego" urzędu z zapytaniem o moje dane kontaktowe! Miesiąc później niż było "załatwione" dopiero się do mnie odezwali, w celu przyszykowania podania o staż, bo widocznie tak załatwiali, że przez miesiąc nie mogli mnie nigdzie wcisnąć!
Sorry, ale wzięłam to co było "dostępne od reki" bo czekałam i tak wystarczająco długo na jakiekolwiek zatrudnienie (no cóż za Ferdynandem Kiepskim powtarzam jak mantrę że "dla ludzi z moim wykształceniem pracy w tym kraju nie ma"!)
Żeby jeszcze bardziej "uświetnić" moją ścieżkę kariery w ostatnich miesiącach opowiem jeszcze jak szybko podjęłam owy proponowany przez MUP* staż.
Otóż w ciągu jednego tygodnia miałam rozmowę kwalifikacyjną (5.05) i drugiego (11-12?) wystawione zaświadczenie na badania lekarskie, które zrobiłam w kolejnym tygodniu czyli 16.05 (bo taki był termin najszybszy w Ośrodku Zdrowia- tam swoje też czekałam ale nie tyle ile ludzie narzekający na tę placówkę, bo mało było do badania).
Następnie zawiozłam potwierdzenie o braku przeciwwskazań do podjęcia pracy i czekałam na dalsze kroki podmiotu zatrudniającego. Było to we wtorek (17.05).
W piątek zadzwoniłam do MUP żeby dowiedzieć się kiedy przygotują już umowę i w odpowiedzi usłyszałam "sprawa jest w toku, proszę czekać na telefon od nas". We wtorek 24.05 okazało się, że miałam przyjść już na staż do "docelowego miejsca pracy" ale nikt z MUP mnie nie poinformował! To z miejsca, gdzie miałam odbywać staż zadzwoniono do mnie z pytaniem "co się ze mną dzieje"!
Okazało się, że MUP* nie dostał drugiego egzemplarza umowy bo pani w kadrach mojego nowego miejsca pracy zapomniała wysłać dodatkowy egzemplarz i na domiar tego była 3 dni na zwolnieniu! Nikt ani z Pośredniaka ani z "docelowej pracy" nie poinformował mnie wcześniej o tym fakcie! Tak więc w dniu rozpoczęcia stażu latałam między urzędami donosząc papiery, które pozwolą mi na przepracowanie 3ch miesięcy z zawrotną pensją- 1,5 tyś zł na miesiąc!
Tak przy okazji to się zastanawiam- skoro bezrobocie w Polsce jest znikome to dlaczego stażystom Państwo Polskie nie oferuje najniższej krajowej tylko zaledwie połowę tego? Czyżby na ZUS za dużo wydawali i na pensji chcieli oszczędzać w myśl zasady że "świeżaki" powinni się cieszyć, że gdziekolwiek chcą ich zatrudnić, więc zgodzą się robić za grosze byle tylko je mieć? Przecież pracują tyle, ile normalnie zatrudnieni w firmie i mają takie same obowiązki i wymagania (wg programu stażu), więc dlaczego mają zarabiać połowę mniej niż niewykwalifikowany personel (przepraszam wszystkie sprzątaczki!) na umowę - zlecenie?
Sam staż nie okazał się taki fajny jak się spodziewałam.
Wiem że nie powinno się obmawiać pracodawców, ale mam dość robienia dobrej miny do złej gry w myśl zasady "darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby"!
Pierwsze co mnie uderzyło w nowym miejscu to oczywiście fakt, że pomimo szkoleń i regulaminów i tak nie przestrzega się należycie wytycznych, o których informują.
Przykładem niech będzie niezamykanie pokoju na klucz (pełnego akt i kluczy w szafkach, których też się nie składuje gdzie powinno a jedynie gdy przychodzi audyt!) gdy się wychodzi z pokoju np. do toalety. Do tego dochodzi zostawianie klucza w drzwiach na zewnątrz, żeby każdy mógł go teoretycznie zabrać, choć "przecież jest zamek na czytnik kart i nikt nie powołany nie wejdzie". Taaak...a interesanci chodzący od pokoju do pokoju w poszukiwaniu informacji, po tym jak nacisną przycisk by sekretariat ich wpuścił? A panowie "z zewnątrz" sprawdzający klimatyzację? Może taki zwyczaj w tej jednostce, choć sprzeczny z "naukami o bezpieczeństwie danych", z którymi mnie zapoznawano na szkoleniu z bezpieczeństwa.
Ponadto jako "zawsze podejrzliwa" właściwie nie znam ludzi z innych pokojów w miejscu, w którym pracuje więc nie wiem, czy ktoś z nich nie ma przypadkiem skłonności kleptomańskich lub czy nie weźmie czegoś co miał zabrać, ale roztargniona szefowa zapomniała, że miał przyjść i będzie przekonana że ktoś zajumał (może nawet ja!) ?
Po 2gie to ja nie umiem pracować w warunkach chaosu i pośpiechu, bo nie jestem odporna na stres a ten mi się udziela ilekroć drzwi pokoju się otworzą i słychać w nich donośny głos "szefowej".
Osoba z którą pracowałam czyli 'moja szefowa' na samodzielnym stanowisku pracy to kobieta wielozadaniowa, ciągle zabiegana i momentami roztargniona, co szczerze mówiąc nie ułatwia mi z nią współpracy ponieważ ilekroć chce ją zapytać o wytyczne dotyczące moich zadań to ciągle słyszę "za chwilę" i rzadko kiedy ta chwila nadchodzi. Rozumiem, że jako jedyna musi ogarnąć całą sekcję (uważam że to zadanie raczej dla 2ch osób!) ale jak mam pracować skoro nie wiem, co dokładnie mam robić?
Wiem że papierkowa robota to nie operacja chirurgiczna, ale jak się pomylę to pójdzie na mnie i będę musiała robić wszystko od początku i tracić czas, który poświęciłam już wcześniej na to zadanie.
Być może dużo wolnego czasu gdy szefowa 'lata wszędzie' to dla innych wymarzona perspektywa, ale biorąc pod uwagę fakt, że komputery monitorują pracę w urzędzie, wychodzi na to, że ja pracuję połowę tego, co zapisano w papierach stażowych!
Przez pierwszy tydzień nawet nie zapoznano mnie z zakresem obowiązków (jak pisze na karcie do podbicia o szkoleniach), ale "papierek" musiałam podpisać i to z datą pierwszodniową, żeby nie wyszło, że pierwszego dnia mnie z tym nie zapoznano!
Ponadto pani.X* jest osobą "głośną", ekspresyjną i raczej ekstrawertyczną, co przy moim introwertyczno-neurotycznym nastawieniu rodzi trudności we wzajemnej współpracy, przynajmniej na polu "mentalnym". Ja jestem (nad)wrażliwa na hałasy i kiedy ona rozmawia przez telefon to czasem euforycznie tak podnosi głos, że czuję się jakbym była na koncercie (a na te nie chodzę, bo nie jestem w stanie wytrzymać tak głośnych dźwięków!) i dosłownie rozsadza mi uszy! Wszystkie te czynniki, które wiążą się z jej stylem bycia powodują u mnie stres a ten z kolei "wychodzi" w postaci kłopotów z jelitami (mam IBS).
Jestem WWO* i odbieram świat i różne sytuacje czasem w bardziej "mocny" sposób niż większość ludzi, dlatego co u innych może rodzić co najwyżej "zakłopotanie" czy lekki dyskomfort psychiczny, u mnie urasta do rangi dramatu życiowego! Nie jestem w stanie funkcjonować w natłoku bodźców a stresuje mnie dosłownie wszystko! Jak wychodzę z domu to się wkurzam na ludzi na ulicy (czego dowodem są moje posty z cyklu "Co mnie wkurza..."), a jak zostaję w domu to mnie wkurza zachowanie domowników, często kontrastujące z moim światopoglądem. Cały czas więc jestem jak beczka prochu, która w każdej chwili może wybuchnąć.
Nie byłam w stanie dłużej niż przez 2 tygodnie kontynuować współpracy z szefową, bo stresowało mnie to do tego stopnia, że latałam kilka razy dziennie do toalety (zmagający się z IBS wiedzą dlaczego!) a w nocy budziłam się na długo przed wyznaczoną przez budzik godziną, choć wcale wcześnie się nie kładę spać.
Ostatniego dnia przed weekendem (czyli w piątek) spakowałam swoje rzeczy i pożegnałam się "jak zwykle" ale w poniedziałek już nie zamierzałam przyjść. Zostawiłam kartę dostępu i podpisaną listę obecności. Niech urzędasy teraz się martwią jak wszystko załatwić, bo ja MAM DOŚĆ!
Miałam gdzieś czy MUP obciąży mnie kosztami realizacji stażu - chyba wydanie 'zaświadczenia o stanie zdrowia', poprzedzone osłuchiwaniem stetoskopem i badaniem wzorku na tablicy i to przez pielęgniarkę a nie lekarza, nie może kosztować więcej niż jakieś 750 zł, które mi się należą za przepracowanie 2 tyg?
Poszłam w poniedziałek do Pośredniaka i złożyłam "rezygnację" wraz z podaniem do Dyrektor MUP uzasadniające powody mojej decyzji. Dopiero po miesiącu właściwie i kilkukrotnej fatydze dowiedziałam się, że sprawa została pozytywnie dla mnie zakończona. Co dziwne, zdążono mi przelać wcześniej kasę za przepracowane dni i to więcej niż się spodziewałam, bo nastąpiła "podwyżka" (2x byłam w Urzędzie bo mi się wynagrodzenie nie zgadzało) a nikt nie raczył mnie poinformować o wydanej decyzji, choć prosiłam żeby do mnie zadzwoniono! Po kilku dniach od mojej wizyty przyszła listownie decyzja o wstrzymaniu "stażowego" ale ani słowa odpowiedzi na moje podanie!😐
Jak na razie nadal oficjalnie jestem bezrobotna, ale szczerze mówiąc mam już dość powtarzania tego samego znudzonym moimi wizytami 'Doradcom'- "Pracy dla ludzi z moim wykształceniem (i nie-posiadanymi kwalifikacjami) nie ma!".
P.S. Jak ktoś szuka Filozofa z pesymistycznym spojrzeniem na rzeczywistość, lubiącego pisać przydługie posty to niech da znać! A nuż może akurat tylko w moim mieście na Wschodzie nie ma na mnie zapotrzebowania?
MUP*= Miejski Urząd Pracy
X*=bliżej nieokreślona litera i/lub cyfra
WWO*= Wysoko Wrażliwa Osoba
Brak komentarzy: