Dlaczego personel medyczny ignoruje pacjentów z podejrzeniem Covid-19?

 

       Dzisiejszy post nie będzie stricte o nieprzestrzeganiu nakazów sanitarnych przez społeczeństwo w dobie panowania koronawirusa, bo o tym pisałam w poprzednich postach (zob. Koronawirus mnie ubiegł... czyli moje przemyślenia na temat higieny... oraz  "Higieniczna obłuda" Polaków podczas pandemii koronawirusa) . 

 

 

 

Dziś chciałabym poruszyć wątek lekceważenia potencjalnego zagrożenia przez personel medyczny w walce z Sars-CoV-2!

 

 

 

 

 

        Przytoczona poniżej historia to opowieść sprzed zaledwie niecałych 2ch miesięcy i dotyczy bezpośrednio mojej rodziny.

 

 

      Zaczyna się ona w pewien październikowy weekend (tj.w sobotę- 24.10), kiedy po kilku dniach zmagania z katarem, nagle wracając z zakupów zdałam sobie sprawę, że właściwie nie czuję ani zapachu ani smaku rogala, którego właśnie pałaszowałam

 

      Myślałam, że to z powody zatkanego nosa, więc gdy dotarłam do domu upewniałam się na perfumach, że cokolwiek jestem w stanie wywąchać po "udrożnieniu" nosa za pomocą chusteczki. Przez pierwszą godzinę czy 2 czułam nikły zapach perfum a po kilku godzinach nie mogłam rozróżnić już nie tylko, czy coś pachnie czy śmierdzi, ale w ogóle nie czułam żadnego zapachu! 

 

      Obawiając się, że wreszcie i na mnie przyszedł czas (czytaj- chyba mam KORONAWIRUSA!), zadzwoniłam na infolinię NFZ i podając swoje objawy zapytałam o możliwość zrobienia testu na obecność Covid 19. W odpowiedzi usłyszałam, że mogę sama wystawić sobie skierowanie wchodząc na internetowe konto pacjenta lub zadzwonić do świątecznej pomocy medycznej.

 

 

 I tu zaczynają się "pierwsze schody: ponieważ:

1. Nie mam założonego internetowego konta pacjenta, bo do tego trzeba mieć profil zaufany.

 

        Takowy profil można założyć składając wniosek online (lub osobiście w urzędzie np. ZUS), potwierdzić go i czekać na aktywację. 

       Jak pisze na rządowej stornie www.gov.pl cytuję: " Idź do wybranego punktu potwierdzającego - szczegóły znajdziesz w sekcji Gdzie potwierdzisz profil zaufany - i potwierdź tam założenie profilu zaufanego. Masz na to 14 dni od złożenia wniosku. Weź ze sobą ważny dowód osobisty lub paszport."

 

      Czyli musiałabym iść (z podejrzeniem wirusa!) do urzędu, by potwierdzić, że to na pewno ja chciałam założyć profil zaufany online- bo tylko dzięki niemu mogę założyć konto pacjenta- z którego dopiero mogłabym wysłać wniosek o skierowanie na test przeciw Covid! Jak widać czyste szaleństwo, więc ta opcja z góry odpadła!

 

 

2. Jako że był weekend, to oczywiście poza 3ma placówkami 'weekendowej i świątecznej opieki medycznej' (w szpitalach), nigdzie indziej nie można było otrzymać pomocy lekarskiej!  

 

      Z przyczyn oczywistych lepiej nie jechać samemu do szpitala, bo nawet nie wiadomo gdzie i czy będą miejsca, więc lepiej zadzwonić. Tylko że dodzwonienie się gdziekolwiek do palcówki medycznej (przynajmniej w Lublinie!), graniczy z cudem nie tylko w weekend czego często byłam świadkiem, kiedy inni członkowie mojej rodziny próbowali się zapisać do lekarzy!

      Oczywiście w necie są podane numery telefonów, ale często nie te, na które należy zadzwonić, by się dostać do konkretnego lekarza w przychodni (o ile w ogóle ktoś podnosi słuchawkę, bo można dzwonić 8 razy i wciąż 'głucho')! 

      Ba! Zwykle podaje się też na stronie palcówek, że przyjmują one pacjentów na bieżąco, ale jak trzeba było pojechać z dzieckiem do pewnej poradni to czas oczekiwania na miejscu wynosił ok. 3 godzin na przyjęcie, bo pierwszeństwo mieli pacjenci z karetek ! Na karetkę jednak w domu trzeba było czekać kilka godzin (4-6!).

 

       Zrezygnowałam więc z dzwonienia gdziekolwiek i postanowiłam zostać w domu a w poniedziałek skontaktować się z moją przychodnią rodzinną.

 

 

 

 💣💣💣💣💣💣💣💣💣

 

 

        W niedzielę wieczorem zadzwonił do nas wujek (którego rano mój ojciec wiózł do szpitala własnym samochodem z powodu objawów związanych z inną chorobą przewlekłą, na którą choruje) i oznajmił, że zostaje w szpitalu bo ma KORONAWIRUSA!


       Wpadliśmy w lekką panikę, bo już było wiadomo co się święci! Moja mama z racji częstych kontaktów ze swoją rodziną - wspomnianym wujkiem czyli jej bratem i moją babcią (jej mamą)- mogła "przynieść" wirusa do domu.

       Wszyscy zresztą od kilku dni przed 'rewelacją' wujka, mieliśmy rożne objawy grypopodobne. Ja straciłam węch, ale była to inna sytuacja niż podczas poprzednich katarów, kiedy też słabo czułam zapachy (ale po wydmuchaniu nosa jednak je czułam) i jedzenie było nijakie w smaku. Teraz nie czułam nawet chemicznego smrodu farby do włosów, którą zawsze farbowałam matce czuprynę.    

Zwykle musiałam nawet zasłaniać nos bawełnianą chustą, żeby nie czuć tego okropieństwa ... a nagle nic! Nawet gdy "'wsadziłam nos" do miski to poczułam tylko 'ostrość', ale nie zdefiniowaną żadnym zapachem! Smaków także nie rozróżniałam bez zapachu- czułam tylko, że coś jest słone i gorzkie, ale nie potrafiłam po smaku rozpoznać czy jem cytrynę czy pomarańczę!

      Moja matka i siostrzeniec mieli gorączkę przekraczającą 38 stopni C i zbijali ją przez kilka dni środkami na przeziębienie bez recepty. Ojciec miał bóle kości i ledwo mógł wstawać z łóżka. Wszyscy mieliśmy jakieś dolegliwości "gardłowe" typu przelotny kaszel.

 

 

❗❗❗❗❗❗❗❗ 

 


       Wujek mówił w szpitalu, że "szwagier go przywiózł własnym transportem" i usłyszał w odpowiedzi, że ktoś ze szpitala zadzwoni do kierowcy i poinformuje o dalszych krokach. UWAGA! Nikt nie zadzwonił od czasu tej rozmowy wcale (żadnego dnia) do mojego ojca, żeby powiedzieć co ma w tej sytuacji robić, skoro wiózł zakażonego! 

 

      Wujek mieszka z niesamodzielną babcią, którą się opiekuje i poinformował również lekarzy o tym, że została sama w domu i jest nieporadna. NIKT NIC NA TO NIE ODPOWIEDZIAŁ I SYTUACJA BABCI ZOSTAŁA POZOSTAWIONA SAMA SOBIE. Nikt nie kazał zlecić jej wykonania testów na Covid ani nie nałożył kwarantanny! 

 

       Zresztą babcia sama się nie porusza, ktoś musi jej podać obiad i podprowadzić do toalety. Nie może zostawać sama, bo sobie nie ugotuje i będzie głodna ani niekiedy nie podniesie się sama z łóżka! Wiadomo, że nigdzie nie pójdzie, bo fizycznie nie może, ale pojawia się kwestia opieki nad nią skoro wszyscy musieliby odbyć kwarantannę i nie miałby kto z nią przebywać domu!

 

 

 

 💥💥💥💥💥💥💥💥

 

 

       W poniedziałek rano matka po kilku bezowocnych próbach dodzwonienia się do Sanepidu, zadzwoniła do naszej Poradni Lekarza Rodzinnego i przedstawiła sytuację chorobową prosząc o wskazówki i wykonanie testów, w odpowiedzi na co usłyszała "Proszę nie panikować i obserwować objawy!". Nikt nie nałożył na nas obowiązkowej kwarantanny ani nie zlecił żadnych testów! 

 

       W rezultacie mogliśmy właściwie z podejrzanymi objawami infekcji chodzić normalnie po ulicy i robić zakupy w sklepie (oczywiście nosząc maseczkę na twarzy). Trzy dni przesiedziałam w domu nakładając sobie mini kwarantannę, ale musiałam uzupełnić zapasy żywnościowe, jako że jestem jedyną wegetarianką w rodzinie i zwykle sama kupuje produkty, bo reszta rodziny "nigdy nie wie co mi kupić".

       Mama oczywiście 'jeździła' (MPK, bo nie prowadzi samochodu!) opiekować się babcią, bo nie mogła u niej przebywać cały czas ze względu na inne obowiązki rodzinne.

        Nawet nie można było załatwić jakieś pomocy w postaci opiekunki czy wolontariuszki z Opieki Społecznej! Odpowiedź była taka, że jeżeli babcia nie ma wykonanego testu na Sars-CoV-2 i ten wynik nie jest negatywny, to przecież nikt nie zaryzykuje opiekowania się potencjalnie zarażoną osobą!

      Jedynie mój siostrzeniec przeszło tydzień nie chodził do szkoły bo kasłał, a pozostali członkowie rodziny mogli się przemieszczać bez problemu bo żaden urzędowy zakaz nas nie dotyczył!

 

      Do końca pobytu wujka w szpitalu nikt z personelu medycznego nie skontaktował się z nami ani babcią, pytając o objawy i nie mówiąc już o propozycji wykonania jakichkolwiek testów!

 

         Na własną rękę też ich nie robiliśmy, bo to koszt ok. kilkuset zł/os. a testy "marketowe" nic by nie wykazały, ponieważ połowa rodziny była zaszczepiona i tym samym miała przeciwciała, a nie zaszczepiona połowa jeszcze by ich nie miała w trakcie trwania infekcji! Testy dostępne w marketach i aptekach nie pokazują, czy ktoś jest aktualnie zakażony, tylko czy ma przeciwciała nabyte po przechorowaniu choroby lub po szczepieniu. 

        Tak więc stosując dostępne bez recepty leki na przeziębienie, leczyliśmy się sami, nie wiedząc czy to grypa, Covid czy zwykła infekcja przeziębieniowa! 

 

 💢💢💢💢💢

 

         Podczas całego tygodnia w którym chorowałam, nie dostaliśmy ŻADNYCH wytycznych ze strony jakiegokolwiek podmiotu leczniczego, co nam wolno a co nie, dlatego nasuwa mi się taka refleksja:

 

A CO JEŚLI  MIELIŚMY WIRUSA I ZA "PRZYZWOLENIEM" MEDYKÓW (a przynajmniej bez ich zakazów!) , MOGLIŚMY BEZ PRZESZKÓD ZARAŻAĆ NIM INNYCH? 

Co z innymi takimi przypadkami, nieujętymi w statystykach zakażeń? Ile takich osób jak my mogło nieświadomie transmitować wirusa niewiedząc, czy są zakażeni Sars-CoV-2 czy tylko grupą, bo nikt nie chciał im zrobić testów?

 
 
 
 

        Podobno jak "nie wiadomo o co chodzi", to jak głosi porzekadło- "chodzi o pieniądze", dlatego też skłaniam się ku myśli, że Skarb Państwa niechętnie płaci medykom za wykonywanie testów za kilka stów! (a mówiąc brutalniej- oszczędza jak może, bo przecież są ważniejsze cele, na które można wydać forsę z podatków, jak choćby socjale, dzięki którym partia rządząca zakarbuje sobie przychylność części społeczeństwa 😑)


        Dziwi mnie fakt, że składka zdrowotna idzie w górę a poziom świadczenia usługo zostaje jak zwykle na minimalnym poziomie i za większość procedur medycznych i tak trzeba płacić z własnej kieszeni! W myśl porzekadła - "Kto ma pieniądze, ten może chorować" podtrzymuję moje wcześniejsze wywody na temat służby zdrowia w Polsce i mam ochotę dodać kolejne, z mojego życia wzięte! Zobacz post- Co mnie denerwuje na tym świecie- przemyślenia wiecznie pomijanej 

   



👎👎👎👎👎👎👎 


       Dodam tylko, że rozczarowało mnie podejście do naszego problemu jedynej lekarki, której do tej pory ufałam!

       Nią właśnie była lekarz rodzinna; autorka wyżej wypowiedzianych słów o "nie panikowaniu...". 
 
 
 
         Teraz nie wierzę w pełni żadnemu lekarzowi i przyznaję rację tej części ludzi, którzy mają opory przed  "chodzeniem po lekarzach" i badaniami - wszak nie tylko informacje, że jesteśmy na coś chorzy i ile będzie kosztowało nasze wyleczenie, ale także podejście medyków do sposobu leczenia pacjentów (zdarza się, że błędnego!) oraz nierzadko ich gburowatość, skutecznie zniechęca do odwiedzania placówek służby zdrowia (przynajmniej publicznych; nie wiem czy za pieniądze lekarze są milsi i bardziej skuteczni, bo niestety nie stać mnie na prywatną opiekę medyczną, by tą popularną tezę zweryfikować).
 
 

         Ilustrując tą niechęć, podam tu przykład reakcji części rodziny na zgon mojej ciotki. 

 
        W zeszłym roku przechorowała ona Covid-19 a w kilka tygodni później miała operację na sercu, po której niedługo zmarła. Nie wiem czy było to na skutek nieudanego zabiegu, jego komplikacji czy przyczyna była niezależna a może to powikłania po przechorowaniu koronawirusa się do tego przyczyniły (mamy chłodne relacje z jej częścią rodziny), ale na pewno jej historia przestraszyła pozostałych krewnych. Jej mąż zmarł w szpitalu na Covid (miał chyba również chorobę współistniejącą) zaledwie niecały miesiąc wcześniej!
        Narracja była taka- skoro po zabiegu w szpitalu ludzie umierają, to nie można ufać, że idąc do szpitala, w ogóle z niego wrócimy! Nie dziwię się tym obawom zwłaszcza, że lekarz to osoba w której autorytet i możliwości ufamy, sami nie będąc w stanie wyleczyć wielu chorób metodą "domową" a skoro nawet leczenie przez specjalistę nie daje szansy na wyzdrowienie, to gdzie mamy szukać pomocy!?  


        
 
🔔🔔🔔🔔🔔🔔🔔
 

        Słyszałam już opinie od innych, że w czasie pandemii przychodnie, skutecznie się zabunkrowały, nie wpuszczając nawet ludzi, którym konsultacja on line nie pomoże bo muszą być zbadani fizycznie przez lekarza.

 
        Wszak jak ocenić czy ból brzucha to tylko wzdęcia czy coś poważniejszego, jeśli nie zbada się chorego fizycznie? Przecież USG nie można zrobić na odległość, przez komputer ! (to jeszcze nie ta technologia i jeszcze nie w Polsce!). 
 
        Przykład jakże prawdziwy pochodzi sprzed miesiąca, od prababki mojego siostrzeńca, która po tygodniu dzwonienia po karetkę, której nie chciano wysłać, musiała z poważnym bólem brzucha pojechać do szpitala transportem "we własnym zakresie". Gdyby nie jej wnuczek, który przerobił siedzenie tak, by można było przytransportować chorą do szpitala, to pewnie "umarłaby w fotelu" (co nie jest bezzasadnym twierdzeniem- czytaj dalej!)
 
        Na miejscu okazało się, że ma raka i trzeba było przeprowadzić operację! Po tygodniu od zabiegu i wyjściu ze szpitala, dowiedzieliśmy się ze zmarła. Nie wiem czy na leczenie było za późno czy przyczyniły się do tego inne czynniki, ale coś ostatnimi przypadkami za dużo tych "zbiegów okoliczności"! 
 
 
 
 
 
 😡😡😡😡😡😡😡
 
 

        W czasie pandemii ale również daleko przed nim wymuszenie na lekarzu odpowiednich badań czy skierowań, również niekiedy okupione było 'drogą przez mękę'. 

 
 
         Pamiętam jak kilka lat temu próbowałam zrobić badania na hormony zlecone przez jednego z lekarzy. Jako że takie badania były w większości placówek płatne, udałam się do poprzedniego "specjalisty" (nawiasem mówiąc okropnego gbura, dlatego przestałam do niego chodzić) i poprosiłam o zrobienie tych badań, na co on dowiedziawszy się, że zlecił je kto inny, bezpardonowo mi powiedział, że za darmo to mogę wykonać tylko 1 z nich (za 4 muszę płacić) podczas gdy jakiś rok wcześniej sam mi większość tych badań wykonywał za darmo (płaciłam za 1 a 4 były na NFZ!). Przekonywał mnie przy tym że zawsze tak było, więc chyba teraz powinnam oddać NFZ'owi kasę za 3 badania, które zrobiono mi wtedy za darmo?😕😑

        Chcąc otrzymać w tym roku skierowanie na "rozszerzoną morfologię" musiałam osobiście się pofatygować do placówki, ponieważ zlecone dzień wcześniej skierowanie przez telefon nie obejmowało badania stężenia pierwiastków we krwi. Parę razy miałam silne kłucie w okolicy serca (nie raz myślałam, że to już zawał!) i zastanawiałam się czy to może przez niedobór potasu? Dopisano mi 2 pierwiastki na skierowaniu (potasu nie bo to płatne badanie!) ale po naleganiach i szczegółowym tłumaczeniu dlaczego są ważne przy moich dolegliwościach! 
 
         Rozumiem, że NFZ za cenę składki zdrowotnej finansuje tylko niewielki ułamek badań, bo by zbankrutował, ale wkurza mnie to, że idąc po pomoc do Publicznej Służby Zdrowia odbijam się od zamkniętych drzwi; nie mogę się dodzwonić po pomoc do przychodni tylko muszę pójść i zarejestrować się osobiście a często nawet odmawia mi się udzielenia świadczeń, lub napotykam na mur niekompetencji!



       Wiem ze swojego doświadczenia choćby ze stomatologami, że pacjent wtedy jest dla lekarza ważny, kiedy ten ostatni ma z niego wymierne korzyści!

        W minionym roku nabawiłam się nadwrażliwości na 2ch zębach i zwłaszcza z jednym miałam potworny problem. Poszłam więc do gabinetu dentystycznego, do którego chodziłam od wielu lat "w nagłej potrzebie" na leczenie w ramach NFZ. Jedyne co zrobiono, to zapacykowano mi plombę w sąsiednim zębie i jej kawałek na górze tego bolącego, nowym wypełniaczem glasjonomerem, który w odróżnieniu od choćby amalgamatu jest szorstki i wyczuwalny a ponadto nie można go wyszlifować, bo zejdzie! 
        Problem w tym, że nadwrażliwość pojawiła się na zewnętrznej ściance zęba i nie była widoczna gołym okiem. Kiedy na drugi dzień po wizycie wróciłam do lekarki, by mi poprawiła plombę bo nadal czuję ból przy piciu chłodnej wody, to bezpardonowo mi powiedziała że - "przecież tu nic nie ma", wszystko jest ok a ja przesadzam. 
 
        Potraktowała mnie jak histeryczkę, która wymyśla sobie problem z zębem a na moje stwierdzenie, że ubytek jest niewidoczny gołym okiem zasugerowała "udać się do gabinetu gdzie mają mikroskop", na co odpowiedziałam je, że "chętnie bym tam poszła gdybym miała za co!". 
 
       To była moja ostatnia wizyta w tej placówce i nie przewiduje kolejnych, choć od dzieciństwa się tam leczyłam! Mam dość stomatologów którzy pracują na zaledwie podstawowym sprzęcie a dyplom zrobili w czasach PRL i z powodu wieku myślą, że wiedzą wszystko najlepiej! Zresztą jedna z pań (ta do której częściej tam "chodziłam"), wyjawiła mi podczas jednej z wizyt, że sama sobie leczyła kanałowo zęby w innej placówce! Skoro ona musiała leczyć zęby w ten sposób to jak o nie dbała skoro jej dokuczały a przecież miała wiedzę potrzebną by uniknąć z nimi problemów?

       Wspomnę jeszcze, że tej nadwrażliwości pewnie by nie było gdyby nie fakt, że ząb którego problem dotyczył położony jest nad dziurą, która pozostała mi po usunięciu zęba w przeszłości przepalonego (jeszcze w czasach Podstawówki) przez inną "panią specjalistkę"!
 
       Z dokuczliwymi objawami udałam się kilka dni póżniej do innego gabinetu i mimo, że wizyta była znów w ramach NFZ, musiałam dodatkowo zapłacić 40 zł za "posmarowanie" 2ch zębów substancją uszczelniającą przed nadwrażliwością, bo NFZ nie refunduje tego typu zabiegów (może powinna to zrobić ta pani, która mi spiep....a dolnego zęba, którego musiałam po latach usunąć i przez to siadł mi 2gi!?) . 
 
       Całe szczęście nadwrażliwość w nich mi już nie dokucza- ale zaczęła za to w tych zębach- "tak ładnie zrobionych przed laty" przez panie ze wspomnianego wyżej gabinetu! Teraz wolę zainwestować w lepszą pastę do wrażliwych zębów niż iść do tego typu "specjalistów" od wnerwiania! (bo przecież nie od leczenia 😑). I potem niektórzy ludzie się dziwią, że są tacy co stomatologa nie odwiedzali przez kilka lat!
 
 
 

       Kiedy idę po poradę do lekarza to ufam, że zna się na 'swojej robocie' i ma wiedzę z zakresu leczenia, której ja nie posiadam! Zakładam więc, że wyleczy mnie skutecznie w miarę swoich najwyższych kompetencji i najlepszych istniejących sposobów leczenia! Ufam, że podczas studiów nie zawalał/a wykładów i nie przebalował/a połowy czasu! Że ma wiedzę z "najwyższej półki" i jest w stanie wg swoich kompetencji udzielić mi wyczerpujących odpowiedzi na pytania i wątpliwości!

       Niestety nie rzadko się okazuje, że istnieje ogromna przepaść pomiędzy tym co być powinno a tym co zastajemy na miejscu w placówce! Niestety moje nadzieje na rzetelne potraktowanie mnie odpowiednio, jako pacjenta przez służbę zdrowia są tylko płonne!

 

 

 

       Kiedy większość społeczeństwa biła brawa medykom walczącym z pandemią, ja również w duchu gratulowałam im odwagi i poświecenia. Nie mogłam zrozumieć jak można np. słać inwektywy w stronę personelu spędzającego długie godziny na oddziale covidowym i niszczyć ich własność a nawet próbować przepędzać z mieszkań w obawie o możliwe zarażenie? Nadal jestem pełna uznania dla tych ludzi, ale biorąc pod uwagę własne doświadczenia, wiem że nie nie mogę bezgranicznie liczyć na ich pomoc! 

 

       Niestety tak jak w każdym środowisku, także i u medyków zdarzają się osoby, które nie traktują swojego zawodu jako powołania w duchu "Primum non nocere", tylko mają inne powódki osobiste, by pomagać jednym a ignorować drugich. 

 

       Nie czarujmy się, że w sejmie siedzą sami posłowie zainteresowani "roztropną realizacją dobra wspólnego " (taka jest definicja słowa 'Polityka'!), w kancelariach prawniczych - sami adwokaci w służbie ubogich, w sądach- sami nieomylni sędziowie a w szpitalach sami lekarze z sercem na dłoni. 

      Świat nie jest tak idylliczny jakby to chciały nam wmówić przepisy uchwalane "ku poprawie życia innym". Weźcie to pod uwagę zanim zawierzycie swoje życie komukolwiek innemu poza sobą samym, bo w tych dziwnych czasach nawet na instytucje oddelegowane do jakiejkolwiek pomocy, nie można liczyć w każdej sytuacji (o czym świadczy przypadek mojej rodziny)!



      Napisałabym jeszcze kilka gorzkich słów i przytoczyła parę innych historii, ale to już tematy na inne posty. Na tym kończę kolejny covidowy wycinek z cyklu "Co mnie wkurza". Polecam te poprzednie, jak i te, które kiedyś jeszcze napiszę, bo tematów mi nie brakuje a jedynie chęci ubrania myśli w słowa i czasu, który muszę poświecić nad ślęczeniem nad komputerem. Zapraszam już dziś.

 

 


Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.