Szlachetna pomoc czy naciągactwo? Kilka słów o pomaganiu innym, nie tylko w święta.

12/20/2022

 

    Właściwie to nie wiem od czego zacząć, bo w głowie kłębi mi się milion myśli. Jedno jest jednak pewne - moje zdanie w spawie pomagania innym, wyewoluowało o 180 stopni w stosunku do młodzieńczych ideałów.

 

     Zaznaczam, że post jest pisany w oparciu o moje przeżycia i przemyślenia. Nikt nie musi podzielać mojego punktu widzenia.


     Ostatnie wydarzenia jakich doświadczyłam, skłoniły mnie do refleksji nad ideą pomocy innym ludziom, tudzież organizacjom. 

 

     Żebyście nie zrozumieli mnie źle - nie namawiam do tego by zaprzestać wspierania innych, ale apeluję o krytyczne podejście do altruizmu! Pamiętajcie, że nie każdy, kto wyciąga rękę po pomoc, naprawdę jej potrzebuje albo nie w takiej ilości w jakiej deklaruje!

  

 

 


 

 

 

        Pewnie kojarzycie przedświąteczne akcje pomocowe typu Świąteczna Paczka, bazarki charytatywne, zbiórki na portalach zrzutkowych, itp? No właśnie - jesteście pewni, że ci, którym pomagacie naprawdę piszą prawdę o sobie i swoich potrzebach? Czy nie wyolbrzymiają swojej tragedii licząc na dobre serca darczyńców?

 

        Nie będę się tu skupiać na popularnych oszustwach typu naciąganie ludzi na nieistniejące choroby i fałszywe konta, które podszywają się pod prawdziwe osoby zbierające pieniądze na swoje leczenie (była nawet afera z udziałem "nabranych celebrytów" swego czasu) czy też "żebractwo" uliczne - o tym w podsumowaniu; skupię się za to na osobistej historii.

   

Pokrótce wygląda ona tak:

 

        Pewna osoba z mojej rodziny- nazwę ją P od Patologia (nie znajduję innego trafnie pasującego określenia na kogoś, kto zamienił swego czasu moje życie w piekło, będąc uzależnionym od alkoholu i narkotyków i przez którą nabawiłam się IBS i kłopotów ze snem) po namowach pań z MOPRu, wpadła na pomysł zgłoszenia rodziny do akcji Szlachetna Paczka. Termin zgłoszeń upływał ostatniego dnia, w którym dał/a matce do podpisu warunki ubiegania się o pomoc, ale się udało!

 

        Jako, że moja rodzina jest "ledwo ciągnąca" materialnie (właściwie to tylko jedna osoba ma już dożywotnie źródło dochodu a pozostali jak się trafi a trafia się mizernie) a w dodatku wychowuje jeszcze syna P,  który ma zaburzenia zachowania, to spełnia kwalifikacje do programu pomocowego. Dokumenty aplikacyjne więc poszły w świat ...

 

       Zażądałam żeby w kwestionariuszu pomocowym mnie nie ujęto, ponieważ nie chce niczego "zawdzięczać" nie tyle szlachetnym darczyńcom co samemu/ej P, bo dobrze wiem, że mi to wypomni przy najbliższej okazji, jak już nie raz, kiedy coś załatwiał/a. Nie chce być "biednym chłopem, któremu 'dobry' pan okazał litość a on jest niewdzięczny". P zawsze odwraca "kota ogonem" i wychodzi na to, że to on/a jest dobry/a a ja ta zła i niewdzięczna! Wolę być "dziadem, ale honorowym" jak to zawsze powtarza jedna osoba z rodziny.


        Cała procedura kwalifikacyjna do programu pomocowego poszła dość szybko - jednego dnia wysłano zgłoszenie do Szlachetnej Paczki a kolejnego, zadzwoniły wolontariuszki, które w kolejnym dniu przyszły na "wywiad środowiskowy". Pech chciał, że byłam wtedy jeszcze w domu, bo zjawiły się ponad godzinę wcześniej niż zapowiadały i nie zdążyłam wyjść, żeby nie brać udziału w tej "ubarwionej szopce" lamentów na trudne życie - zwłaszcza P! 

 

 

 

       Miałam jednak niebywałą okazję przekonać się na żywo, jak łatwo można manipulować innymi w oczekiwaniu korzyści dla siebie. 

 

       Choć właściwie nie powinno mnie to dziwić, bo ilekroć naiwne panie z MOPRu przychodziły na wywiad z P,  który/a podobno prowadzi odrębne gospodarstwo domowe w ramach całej rodziny (ale z kieszeni rodziców 😠😑 rzecz jasna), to przekonywałam się o śmieszności i bezduszności przepisów niedających jednym a rozdających drugim, będącym w tej samej sytuacji ekonomicznej. 


       Krótko mówiąc - mnie się nie należy pomoc, bo mieszkając w jednym mieszkaniu z całą rodziną, korzystam z uprzejmości rodziców, którzy dają mi kromkę chleba i czasem pożyczą parę groszy na coś, kiedy na Allegro lub giełdzie staroci nie uda mi się nic długo sprzedać (to się nazywa wspólne gospodarstwo, gdy ktoś cię utrzymuje!), a P, który/a jest w takiej samej sytuacji może już liczyć na zapomogi pieniężne, bo podobno prowadzi "odrębne gospodarstwo domowe" i nie korzysta z pomocy, bo żyje z pożyczonych pieniędzy (tych od rodziców, nota bene!). 

       Rzygać mi się czasem chce jak słyszę te tendencyjne rozmowy przedstawicieli Opieki z P, bo wychodzi na to, że instytucje państwowe chętnie pomagają chorym, ale nie wszystkim a tylko tym chorującym na chorobę alkoholową oraz hipochondrię! Gdybym miała tyle wyimaginowanych chorób co P, to pewnie już bym leżała 6 metrów pod ziemią i żadna pomoc nie byłaby mi wtedy potrzebna!

       Jednego tygodnia jak nie obwieszczenie, że ma raka (x3, ale na żaden się nie leczy w centrum onkologii!), to posocznica, a jak nie to, to akurat sepsa, jak nie choroba tarczycy to padaczka (z której symulowanego ataku nawet policjanci na interwencji się śmiali pod nosem) a jak nie padaczka to ostatecznie migrena i depresja. Lata od lekarza do lekarza po badania i zaświadczenia, choć nie raz środowisko medyczne sugerowało mu/jej, że problem ma w ... głowie! Hmmm... to chyba ja depresję powinnam mieć od 1/3 życia. Tyle razy się zastanawiałam jak w miarę bezboleśnie odejść z tego świata, że powinni mnie chyba w psychiatryku trzymać przez lata i zaordynować elektrowstrząsy! 

 

       Jak to mówią "co cię nie zabije to ... cię dobije", więc z biegiem lat zarastałam pancerzem i przez to, stałam się starą zgorzkniałą babą (teraz wiem skąd takie się biorą!). I przepraszam za szczerość, ale coraz częściej zdarza mi się tracić nerwy, zwłaszcza gdy słyszę pięknie ubraną nieprawdę z ust kogoś, kto nie zasługuje na niczyje współczucie a dostaje o wiele więcej od naiwniaków, których mami!

 

 

       Coraz bardziej krytycznie patrzę więc na prośby o pomoc z różnej strony i nie rzucam się chętnie w wir ratowania świata! Kiedyś gdy słyszałam z ust członka rodziny "świata i tak nie zbawisz", to odpowiadałam "ale będę próbować!". Dzisiaj natomiast wiem, że nie jestem Konradem i nie będę cierpieć za miliony! Mój stosunek do ludzi uległ gwałtownemu ochłodzeniu i dzisiaj żadna dawna koleżanka nie namówiłaby mnie na "bieganie, choć tego nienawidzę" czy pomoc przy roznoszeniu ulotek, co przypłaciłam spier.......m się ze schodów, gdy nagle na klatce zgasło światło! 

       Już nie jestem skora do 'bezinteresownej' pomocy. Zaczynam chyba brać przykład z działań P i szukać korzyści osobistych. Boje się, że z pełnego ideałów Anakina zmierzam w stronę bezwzględnego Vadera i już nie uda mi się zatrzymać tego procesu. Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że mam spieprzony układ nerwowy i tylko empatia nie pozwala mi przejść na stronę wroga! Jak jednak pokazuje życie, powiedzenie "nigdy nie mów nigdy" czasem w najgorszym śnie się sprawdza. Oby nie musiało zawsze!

     

 

 

 Wracając do procedury "sprawdzającej" Szlachetnej Paczki:

        Wolontariuszki to młode studentki 1szych lat studiów (jakieś 19-20 lat) - jedna z farmacji a druga już nie pamiętam (pedagogika?). Młode i naiwne dziewczyny, sądząc po sposobie rozmowy, w mojej ocenie nie miały zupełnie przygotowania do dialogu z kimś, kto potrafi zręcznie manipulować innymi.   

 

       Ich ankieta na temat sytuacji życiowej opierała się na kilku punktach, w odpowiedzi na które, można było stwierdzić właściwie co się chce, bo wolontariuszki były tak ufne, że nie żądały dowodów "części fantastycznych opowieści" na piśmie. Zdaje się że 'papiery'  miały być sprawdzane później, przy kolejnej wizycie lub coś w tym stylu. Właściwie to trudno mi sobie przypomnieć, bo byłam w innym pomieszczeniu i nie miałam "wizji". Być może wzięły tylko zaświadczenie o niepełnosprawności najmłodszego członka rodziny- nie mam na ten temat wiedzy.

        Właściwie na pytanie o sytuację życiową, akceptowały zdawkową odpowiedź "ciężko" i próbowały naprowadzać rozmowę na pasujące im do ankiety odpowiedzi. Bez mrugnięcia okiem zaakceptowały odpowiedź P, że poszedł/a 'siedzieć' w 90% za niewinność (jedna nawet przyznała, że też zna taką osobę) i nawet współczuły tej sytuacji! 

        Przepraszam bardzo, ale na usta ciśnie mi się sarkastyczne zdanie, że "w wiezieniach to większość siedzi za niewinność". Tak wiem, że zdarzają się takie sytuacje jak choćby głośna sprawa Tomasza Komendy, skazanego na 25 lat za morderstwo, którego nie popełnił, ale to margines podług innych spraw. 

      Już ja bym im pokazała czarno na biały za co P poszedł/a siedzieć! Mam jeszcze śmieszne wyroki sądów, za lata strachu i straconych nerwów, przez awantury i groźby karalne. Żeby było jeszcze śmieszniej to P miał/a jeszcze zarzuty dotyczące naruszenia nietykalności policjantów, z którymi się szarpał/a a i tak darowano mu/jej 4 miesiące z wyroku, który "liczbowo" obejmował tylko zarzuty wobec mnie (a inne przewinienia i wyrok za nie?)! Ktoś jeszcze wierzy w "sprawiedliwość, która chodzi droga krzywą"? Bo ja nie! 

     

        Po wizycie owych pań, był jeszcze kontakt telefoniczny i wpisanie na internetową listę rodzin do pomocy (ze zmienionymi imionami, by niemożliwa była identyfikacja przez osoby postronne) a następnie w ciągu 2ch (?) dni informacja, że znalazł się darczyńca.

 

 

 

 

W jakieś 2 dni potem w "weekend cudów" nastąpił natomiast "najazd paczek"! 


        Szczerze mówiąc ogrom pomocy materialnej jaka przyszła wraz z ozdobnie zapakowanymi kartonami, zaskoczył nie tylko mnie, ale też całą rodzinę z P w roli głównej. Paczek było aż kilkanaście kartonów, rozpakowywanych w obecności wolontariuszek. 

       Nie brałam w tym udziału, ale po ich wyjściu ogrom produktów (wcale nie najtańszych z marketu - raczej średnia popularna półka) był dla mnie widokiem nie do uwierzenia. Ponadto okazało się, że oprócz żywności, środków czystości i odzieży, znalazły się też bony zakupowe na kilkaset złotych do rożnych sklepów, które P ochoczo już zagospodarował/a.

 

 

 

       Pomyślałam w tej chwili, ile 'biednych' ludzi daje się sterować opowieściami o biedzie i trudnym życiu innych! 

      Wcale nie było mi miło z powodu rozrzutności dobrych ludzi ale po prostu ich żal, bo pomagali zwłaszcza komuś, kto na tę pomoc wcale nie zasłużył, biorąc pod uwagę swój egocentryczny charakter i rozróby jakich były autorem. Właściwie to przez niego/nią i patologiczne zachowania jakie wprowadził/a do tej rodziny, pozostali kwalifikowali się by prosić o wsparcie obcych ludzi! 

 

       Zawsze żyliśmy skromnie i czasem brakowało na przysłowiowy chleb, ale nikogo obcego o pomoc nie musieliśmy prosić (przez wiele lat MOPRy nic o nas nie wiedziały!)! Żyło się od kredytu do wypłaty albo od pożyczki (od dalszej rodziny) do okazjonalnego handlu i jakoś dawaliśmy radę mocować się z życiem. A teraz przy okazji darowizn tu i tam jesteśmy bardziej zasobni w "graty" ale relacje rodzinne właściwie ograniczają się do wzajemnych pretensji, zarzutów i kłótni. Łączy nas tylko to, że żadne z nas nie ma kasy by się rozejść, zapomnieć o innych i wreszcie żyć własnym życiem, choć prawie każdy z nas sobie tego codziennie życzy!

 

       Oczywiście tuż po opuszczeniu domu przez wolontariuszy Szlachetnej Paczki, P od razu "wyzdrowiał/a i poszedł/a" by wypróbować bon do sklepu. W kolejnych dniach lista zakupów z bonów na koncie P rosła a pozostali "obdarowani" ujęli się honorem i oświadczyli, że może sobie wszystkie bony wziąć i spi......ć, bo nie chcą, żeby im wypominał/a że mu/jej coś zawdzięczają!


       Nie jest dla mnie zaskoczeniem, że P był/a największym beneficjentem tego projektu. Wszak organizacje pomocowe lubią pomagać wybranym - czytaj - takim, którzy często wiedzą jak się gdzie zakręcić. Obserwuję to od dawna - jak pomaga się tym, którzy mamią innych i przy okazji pobłaża się im, gdy coś przeskrobią!

 

       P w ostatnim czasie wystąpiła/a do MOPRu jeszcze o środki pieniężne na kolejny miesiąc (a miał/a już zarabiać tyle i tyle, w takiej i takiej pracy!) i pomimo tego, że w ocenie pań z opieki socjalnej (jak sam/a stwierdził/a) jest postrzegany/a jako osoba "wykorzystująca" pomoc społeczną i nawet w rozmowie z jedna z nich przeklinała ją, to tak czy siak pieniądze na koncie dostał/a! 

      To się nazywa sprawiedliwość, która chodzi drogą krzywą! Nie dość że naściemniasz i nabluzgasz 'Opiece', to jeszcze ci dadzą wikt na kilka stów, żebyś mógł/a roztrwonić kasę na pierdoły i nadal żyć z matczynej lodówki, drąc ryja że "nic cudzego nie jesz!"

 

 

 

 

    Ale wcale mnie to nie dziwi. Widzę jak ta pomoc ubogim wygląda w praktyce!

      Jakieś 10 lat temu, kiedy sama poszłam do ośrodka pomocowego gdy byliśmy w trudnej sytuacji, to oczywiście mnie jako "osobnej" nic się nie należało, ale jako, że sytuacja wszystkich w rodzinie była wtedy bardzo trudna, to "obdarowali" cała rodzinę kwotą 200 zł (nie, nie na łeb ale dla 5 osób na cały miesiąc czyli teoretycznie po 40 zł dla każdego! Na waciki chyba, bo nie na zapłatę zaległego czynszu!) i żarciem na rok (co miesiąc lub 2 można było pojechać do PCK by dali np. 1 l oleju na głowę). Dodam, że wtedy jeszcze osoba spoza rodziny, ale spokrewniona z jej najmłodszym członkiem, załapała się na "darmową wyżerkę", bo z nami nawet nie mieszkała, ale brali "zarobki" rozdzielone na wszystkich a ją zaliczyli w poczet rodziny!

 

      Żeby było zabawniej, to podczas któregoś z wypadu po "paczkę żywnościową", podczas stania w kolejce, rozmawialiśmy z jednym "emerytem", który też przyszedł po swoją działkę żarcia do ośrodka.

      Facet się chwalił, że ma 1,5 tyś zł i dostaje pomoc żywnościową! Przypominam, że było to 10 lat temu a jego emerytura nie była jeszcze tą najniższą (teraz byłoby to pewnie ok.3 tys na łeb!) i wątpię żeby wtedy z taką kwotą na jedną osobę, mógł się łapać na pomoc! Widocznie albo znał kogoś kto mu "załatwił" żywnościowe wsparcie, albo sam ściemniał żeby sobie samoocenę podnieść. Faktem jest jednak, że byłam zbulwersowana jego słowami! To ja nie mam żadnego grosza przy duszy i muszę jeszcze udowadniać, że jestem biedna a on ma kasę za którą może kupić żarcie i też wyciąga łapę po pomoc Państwa?

     W kolejnej "edycji" pomocowej w ramach "dożywiania" już nie braliśmy udziału. Tak się niestety stało, że MOPRy od tego czasu są stale obecne pod rożnymi postaciami w naszym życiu, ale to P i jego/jej dziecko korzystają z ich wsparcia na rożne sposoby.

 

     Mnie się jak zwykle nic nie należy od nikogo (dają do zrozumienia, że "jak masz 2 nogi i 2 ręce to zapier....j do roboty", choć masz problemy z ogarnięciem rzeczywistości... chyba jednak urodziłam się 15 lat za wcześnie ... albo 50 za późno 😕 ) i nawet niczego od nikogo nie oczekuje! Jestem wdzięczna rodzicom, że jeszcze mnie nie wywalili na bruk z powodu mojej niezaradności życiowej, choć dawno jestem pełnoletnia i powinnam mieć własne lokum i "własne życie". A krytykom powiem tylko 1no:  wcale nie jest mi "wygodnie" przebywać w rodzinnym domu, w którym na porządku dziennym są tylko krzyki i przemoc werbalna, ale nie potrafię zmienić swojego popieprzonego życia.

 

 Same marzenia nie wystarczą a motywacja bez możliwości jest NICZYM!

 

     Tkwię więc kolejny zmarnowany rok w tym chorym rodzinnym układzie i nadal marzę, ale niektóre marzenia się fizycznie nie spełniają, bo nie mogą! 

 

 

Mam jeszcze na koniec takie przemyślenie

      Dlaczego inni (bogaci) mieliby pomagać tym, którym w życiu się "nie udało"? 

 

      O ile nie wzbogacili się kosztem tych drugich, to nie mają żadnego obowiązku (nawet moralnego), by rozdawać swój majątek innym! Dlaczego więc społeczeństwo oczekuje, że bogaci powinni się dzielić swoim wypracowanym zyskiem, z tymi którzy nie byli w stanie się wspiąć tak jak oni na wyżyny?

 

Ktoś kiedyś powiedział słowa, które zapadły mi w pamięć (właściwie to gdzieś je przeczytałam):

"Gdyby zniwelować nierówności społeczne i rozdać ludziom po równo pieniądze, to bogaci natychmiast zaczęliby się znów bogacić a biedni na powrót staliby się znów biedni"

 (czy coś w ten deseń).

 

      Skłania do przemyśleń, nie tylko o naturze finansowej. Też bym chciała żeby świat był dobry, sprawiedliwy i bez przemocy, ale niestety już w to nie wierzę. Ludzie są zbyt rożni, by wspólnie działać! 


       Moje poglądy wyewoluowały przez cały okres "zastanawiania się nad światem i jego popiep....ą logiką", pięknie ukazaną w matematyce, ale zawodną na polu moralnym. 

 

       Wiem tylko jedno (oprócz sławnego powiedzenia Sokratesa, z którym się na co dzień zgadzam): "troszczyć się trzeba przede wszystkim o własne 4 litery, bo jak sam o siebie nie zadbasz, to nie licz, że inni to zrobią za ciebie". W myśl zasady-  że kto ma miękkie serce, powinien mieć twardą dupę, oznajmiam, że moja przez lata zrobiła się na tyle twarda, że nawet czuje kości na których siedzę 😑 Tak, nadal frajersko wierzę, że nie wszyscy na świecie są naciągaczami, ale coraz trudniej przychodzi mi wyciągać pomocną dłoń do innych, kiedy mnie nikt nie chce pomóc.

 

 

P.S. W tym roku przekazałam trochę rzeczy na bazarki charytatywne, ale poważnie się zastanawiam jaki to ma sens, skoro i tak nikt nie chce kupić połowy z nich, a kwota za inne nie pokrywa nawet materiałów, które wykorzystałam do zrobienia owych? Chciałam, żeby to co stworzyłam wreszcie poszło w świat i świadczyło o moim istnieniu na tym łez padole (wszak co po mnie pozostanie jak nie twórczość wszelaka?), ale jak kolejny raz się przekonuje, nikogo nie obchodzi moja rzeczowa pomoc (a na finansową mnie nie stać), więc po cholerę ja cokolwiek daję? Może lepiej jednak jest brać w przeciwieństwie do tego, co głosi wyświechtany slogan?

 

 PS.2. Miałam w głowie koncepcję rysunku na ten post, ale jak widać marny ze mnie "rysunkarz", więc posiłkuje się gotowcem z Photofunia.com.

 

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.